Turecka armia zakończyła już antyterrorystyczną operację w Diyarbakir i można ocenić skalę zniszczeń miasta. Pierwsze zdjęcia sprawiają mi ból. Reszty nawet nie chcę oglądać.
Jeszcze rok temu przechadzałem się w labiryncie uliczek plączących się przez Stare Miasto. Cieszyłem się cieniem, jaki w ogromnym upale południowo-wschodniej Anatolii dawały ubogie betonowe kamieniczki. Z radością oglądałem powciskane w to wszystko kamienne meczety, karawanseraje, ormiańskie domy i kościoły. Większość z nich sprawiała wrażenie dopiero co odrestaurowanych.
Dziś część z nich już nie istnieje. Wiele jest uszkodzonych. W miejsce gęstej zabudowy w sercu miasta zioną ogromne wyrwy pustej przestrzeni. Place gruzów.
Stare Miasto przez kilka miesięcy było arena walki pomiędzy turecką armią, a kurdyjską partyzantką PKK. Początkowo walki toczyły się na ulicznych barykadach. Strzelano do każdego, kto złamał zasady całodobowej godziny policyjnej. W końcu cywilów ewakuowano. Przynajmniej tych, którzy mieli dokąd wyjechać. Turecka armia okazała się niewyszkolona do prowadzenia walk ulicznych więc zamiast zdobywać dom po domu, sprowadzono artylerię i po prostu je burzono. Efekty widać na zdjęciach satelitarnych.
Kiedy wyjeżdżałem z Diyarbakir, obiecałem sobie, że kiedyś tam wrócę. Dziś już wiem, że to niemożliwe. To miasto nigdy nie będzie takie samo.