Terroryzm coraz bardziej elektryzuje debatę publiczną w Europie. Ponieważ wiele mówią o nim politycy, próbujący zbijać na tym kapitał polityczny, to nie jest zadziwiające, że różne siły próbują go wykorzystać.
Dziś w Niemczech zatrzymano Rosjanina Sergieja W., którego oskarżono o przeprowadzenie zamachu na autobus z piłkarzami Borussii Dortmund. Chciał on w ten sposób wywołać spadek akcji klubu na giełdzie i dzięki temu zarobić. Na miejscu zdarzenia zostawił list, w którym obarczał winą za całe zdarzenie islamistów. Od razu wydało się to podejrzane, bo tzw. Państwo Islamskie nigdy nie przyznawało się do zamachów w ten sposób. Zresztą do tej pory nie przyjęło ono odpowiedzialności za to zdarzenie inną drogą.
Nie brakuje też, być może nieco paranoicznych, głosów, że za atakiem w Dortmundzie stoją rosyjskie służby, które w ten sposób chcą podbić słupki skrajnie prawicowej i uznawanej za proputinowską partii AfD. Nie byłby to zresztą pierwszy przypadek, kiedy Rosjanie rozprzestrzeniają w Niemczech fałszywe informacje skierowane przeciw uchodźcom. Pod tym względem zamach na piłkarzy Borussii był spektakularnym sukcesem – nikomu nic poważnego się nie stało, a uzyskał duży rozgłos medialny. A przecież o to właśnie chodzi, by ludzie żyli w strachu.
Politycznie mógł być umotywowany także wczorajszy atak, do którego natychmiast przyznało sie IS, na policjantów w Paryżu, zaledwie trzy dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Obawy o bezpieczeństwo podczas głosowania nie sprzyjają wysokiej frekwencji, co jest na rękę przewodniczącej Frontu Narodowego Marine Le Pen. Ponadto szacuje się, że same zamachy także podbijają szefowej FN słupki poparcia. To każe przypuszczać, że jej zwycięstwo byłoby na rękę islamistom, ponieważ wtedy byłoby im łatwiej radykalizować mieszkających w europie muzułmanów i umocnić tym samym własną pozycję.
