Ciekawe wyzwanie właśnie stanęło przed władzami w Ankarze. Wczoraj Stany Zjednoczone podjęły decyzję o dostarczeniu ciężkiego sprzętu wojskowego syryjskiej frakcji SDF, która prowadzi ofensywę na stolicę ISIS Rakkę.
Problem polega na tym, że trzon sił SDF stanowi YPG, czyli siły kurdyjskie powiązane z działającą na terytorium Turcji Partią Pracujących Kurdystanu (PKK). Ankara jeydnych i drugich uznaje za organizacje terrorystyczne. Turcy boją się, że amerykańska broń zostanie użyta przeciwko nim. Już od około miesiąca tureckie media pokazywały przejętą z rąk PKK amerykańską broń, albo dowody na jej użycie na terytorium Anatolii.
Największym koszmarem Turcji byłaby autonomia YPG w Syrii wspierająca przez granicę bojówki PKK. Erdogan stara się nie dopuścić do jej powstania na wszystkie sposoby. Gromadzą siły przy syryjskiej granicy, a dwa tygodnie temu nawet zbombardowali cele YPG. Amerykański sojusznik obu stron konfliktu ma na terenach kontrolowanych przez Kurdów około 900 żołnierzy. Po nalotach część z nich została wycofana z terenów walk z ISIS, by pilnować granicy z Turcją.
Sytuacja robi się coraz bardziej napięta i coś niefajnego może się z tego urodzić. Za jakieś dwa tygodnie prezydent Erdogan spotka się z prezydentem Trumpem. Do tego czasu sytuacja się pewnie wyjaśni, albo jeszcze bardziej zaostrzy, czego skutki mogłyby być opłakane.